PIRACI Z KARAIBÓW. Zemsta Salazara – powrót duchów z przeszłości
Szczerze mówiąc, początkowo wcale nie miałam zamiaru pójść na najnowszych „Piratów…”. Wprawdzie lubiłam pierwsze 3 części, ale nie oszukujmy się – byłam wtedy nastolatką i moje wyobrażenie o dobrym filmie mocno się od tego czasu zmieniło. Wszak „Klątwa Czarnej Perły” miała premierę już prawie 15 lat temu! Seans „Na nieznanych wodach” sobie odpuściłam, po przeczytaniu, że na udział w produkcji nie zgodzili się Orlando Bloom i Keira Knightley. Pomyślałam wtedy, że na piracką łajbę szybko nie wrócę.
Impulsem wybrania się na „Zemstę Salazara” okazało się
zaproszenie od koleżanki. I jestem jej bardzo wdzięczna, bo była to dla mnie
sentymentalna wyprawa do czasów młodości. Twórcy złożyli hołd postaciom z
poprzednich odsłon, a ukłony w stronę fanów serii były większe niż można się
było tego spodziewać. Jeżeli więc, tak jak ja, z zapartym tchem śledziliście
przygody Jacka, Willa i Elizabeth to koniecznie wybierzcie się do kina.
Oprócz dobrze znanych postaci granych przez Deppa czy
Geoffrey Rusha, scenarzyści postanowili wprowadzić również świeżą krew. Brenton Thwaites zagrał syna Willa Turnera
(Bloom), który za cel postawił sobie zdjąć z ojca ciążącą na nim klątwę. Na
jego drodze pojawia się wkrótce piękna i inteligentna Carina - w tej roli Kaya
Scodelario (faceci będą mieli na co popatrzeć - jej sukienka może sporo zakrywa, ale
z pewnością nie klatkę piersiową). Oczywiście ich losy musiały spleść się z
Jackiem Sparrowem, bo przecież bez niego
to już nie byliby „Piraci z Karaibów”. A szkoda, bo Sparrow jest tu parodią samego
siebie. Stracił już dawną ikrę, a jego czar zdecydowanie przeminął. Sprowadzenie
go do roli bełkoczącego pijaka, który do zaoferowania ma tylko potykanie się i
robienie zdziwionych min jest zdecydowanie krzywdzące. Zwłaszcza, że w
poprzednich częściach to była tylko skorupa, która skrywała spryt, wyrachowanie
i strategiczny kunszt. Tutaj pozostały jedynie przebłyski po dawnej świetności.
A jego postać częściej irytuje, niż śmieszy.
Trochę żal Deppa, ale za to Rush i Javier Bardem dostali więcej
do zagrania i szansę tę wykorzystali świetnie. Hiszpański aktor wcielił się w
postać tytułowego Salazara, który niezaprzeczalnie budził grozę i ciarki na
plecach. Niektórzy zarzucają mu powierzchowne i karykaturalne
potraktowanie tej roli, ale ja się z tym ani trochę nie zgadzam. Barbossa (Rush) natomiast, dostał
kilka wzruszających scen, które spinają piękną klamrą jego dotychczasowe
poczynania i niejako pozwalają polubić go jeszcze bardziej.
Podsumowując, „Zemsta Salazara” to powrót do korzeni, można
powiedzieć - na znane wody. Znów ujrzycie żółte zęby piratów, ich długie, brudne
paznokcie i tłuste włosy. Pobujacie się razem z nimi na pełnym morzu, gdzie dzieją
się niestworzone rzeczy, a kolejna klątwa i legenda jest jeszcze bardziej
absurdalna od poprzedniej. Jednak obok pijackiego kroku Sparrowa i prostackiego,
pirackiego żartu znajdzie się też miejsce na chwilę wzruszenia, dumy i
romantycznych uniesień. To wszystko opakowane w efekty specjalne wykonane z
rozmachem i ukochany motyw muzyczny, który sprawi, że jeszcze bardziej
będziecie chcieli uczestniczyć w tej karaibskiej przygodzie. To
mogłoby być piękne zakończenie serii, ale obraz pewnie za dużo zarobi, aby tak rzeczywiście
się stało.
ocena 6.5/10
zgadzam sie ;) seria napedzana autorytetem Deppa, w tej czesci juz mocno wtornie, wiele od siebie specjalnie nie dal. sporo razacych niedorobek (wiecznie suche wlosy? ;)) ale jak slusznie zauwazylas javier i bardem mocno nadrabiaja.
OdpowiedzUsuńoczywiscie myslalem o Rushu, jednoczesnie wspominajac role Bardema w "To nie jest kraj dla starych ludzi" i wyszlo jak wyszlo ;)
Usuń