Król Artur: Legenda miecza – Honor, ojczyzna i graffiti



Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że Guy Ritchie zabiera się za kręcenie swojego nowego filmu byłam bardzo podekscytowana. Do obsady dołączały kolejne gwiazdy jak Eric Bana czy Jude Law - co tylko wzmagało apetyt. Niestety im bliżej polskiej premiery, zza Oceanu zaczęły dochodzić negatywne głosy krytyków i słabe wyniki boxoffice. Nie było najlepiej. Pomyślałam, że odpuszczę sobie seans, skoro to taki nieudany film. Jakże się cieszę, że jednak zdecydowałam się na niego pójść! Nie wiem skąd ta fala krytyki i złej prasy na nowy film Brytyjczyka. Oczywiście nie ma co udawać, że film nie ma słabych stron - bo ma, ale jako letni blockbuster spisuje się o niebo lepiej niż większość podobnych propozycji pokroju Mumii czy Słonecznego Patrolu.


Król Artur to mieszanka klimatów Gry o Tron, Władcy Pierścieni i gier komputerowych (o których nie mam pojęcia, ale kolega mówił, że jest dużo podobieństw, więc mu wierzę!). Ritchie postanowił nadać klasycznej legendzie nowoczesnego charakteru. Mamy więc króla w koronie, ale siedzącego na tronie w gangsterskim stylu. Pojawiają się tradycyjnie miecze i zbroje, ale są też skórzane spodnie jakby zdarte wprost z pośladków gwiazdy rocka. Kontrastujące elementy powplatane są z taką precyzją, że nikogo nie powinno dziwić pojawianie się ich na ekranie. Ta hybryda widoczna jest również w ścieżce dźwiękowej, gdzie obok celtyckich, klasycznych dźwięków usłyszymy sample elektronicznych, syntetycznych brzmień. Znajdziemy tu wszystko co Ritchie lubi najbardziej: teledyskowy montaż, szybką wymianę ciętych dialogów, zabawę z chronologią i czasem. Mi ten styl bardzo przypadł do gustu, a kunszt reżysera jest naprawdę odświeżający.


W rolę tytułową wcielił się gwiazdor serialu Sons of Anarchy - Charlie Hunnam. Powiem krótko: Drogie Panie, jest na czym oko zawiesić. Oprócz nieziemskich uwarunkowań fizycznych, nowy król jest sprytny, charyzmatyczny i odważny. Ciężko ocenić po tej kreacji aktorskie umiejętności Hunnama, ale z pewnością nie można mu odmówić uroku i bardzo dobrego odnalezienia się w roli. Trochę więcej do zagrania dostał Jude Law. Jako bezczelny łajdak po raz kolejny udowadnia swój talent i mam przeczucie, że jego czas na najciekawsze role dopiero nadchodzi. W drugim i dalszym planie niemniej interesująco. Na ekranie zobaczymy takie smaczki jak epizod Davida Beckhama czy znane twarze z ukochanych seriali, jak choćby Gra o Tron.


Przez większość seansu bawiłam się świetnie. Wszystko za sprawą sarkastycznego poczucia humoru, niezłych scen walki i kilku podniosłych momentów. Czasem bywało, że tempo siadało. Na ekranie wciąż działo się wiele, ale twórcom nie udało się uniknąć momentów dłużyzn wywołujących u widza chwile znużenia. Jednak pomimo tych przywar, z takim królem i jego ekipą chętnie usiadłabym przy okrągłym stole po raz kolejny. 

ocena 7/10

1 komentarz:

  1. zgadzam sie z ocena 7/10, jak zwykle Twoje wszystkie spostrzenia trafiaja w punkt :) Law'a dawno nie ogladalem i z rola zimnego skur***la zupelnie mu do twarzy :) O filmie totalnie nic nie wiedzialem, motyw opowiesci i scen ucieczek od razu zapachnial mi Ritchie'm ;) Film dosc dlugi, faktycznie gdy pojawiaja sie momenty "dluzyzn" magicznie rozpoczyna sie nowy watek, ktory przykuwa uwage. Fajna beztroska rozrywka, super efekty i troszke za malo krwi ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger