LION. Droga do domu - Przepraszam, którędy do domu?

LION. Droga do domu - Przepraszam, którędy do domu?


  Indie. Kraj piękny i przerażający jednocześnie. Cudowne krajobrazy mieszają się tu z biedą i brudem. Na ulicach czuć zapach wspaniałych orientalnych przypraw, a  zaraz obok szerzy się handel dziećmi, głód, pedofilia…To jest właśnie dom naszego małego bohatera Saroo, który zasypiając w pociągu i przejeżdżając 1600 km traci go w mgnieniu oka. 

„Lion” to reżyserski debiut pełnometrażowy Gartha Davisa. I to jaki debiut! Chciałabym żeby mi tak wszystko wychodziło za pierwszym razem. Wiadomo, że największą siłą tego filmu jest wzruszająca i intrygująca historia, którą napisało samo życie…Jednak takie historie również należy umiejętnie opowiedzieć, by zapisały się w naszej pamięci na dłużej. Reżyserowi udało się to dzięki przyzwoitemu scenariuszowi, przejmującej ścieżce dźwiękowej, ale przede wszystkim dzięki zobrazowaniu opowieści poetyckimi zdjęciami Greiga Frasera. To prawdziwa uczta dla zmysłów, „operatorka” z najwyższej półki, która jak najbardziej zasłużenie zdobyła główną nagrodę na festiwalu Camerimage. Teraz tylko czekać na oscarową nominację.  

Nowy Początek (Arrival) - Początek końca

Nowy Początek (Arrival) - Początek końca



 
Rozmowy. Przeprowadzamy ich codziennie tysiące. Z mamą, z przyjaciółką, z partnerem, z kolegami z pracy, czasem zdarzy się nam zaszaleć i porozmawiać też z sąsiadem. Ogromne znaczenie ma poprawne zrozumienie swoich intencji. Bywa przecież, że mimo wspólnego języka, nie potrafimy się kompletnie ze sobą dogadać. Brak porozumienia staje się źródłem rozpadu związków, przyjacielskich kłótni, czy powstania poważnych konfliktów politycznych. A gdybyśmy musieli zrozumieć intencje przybyszów nie z tego świata? To dopiero byłaby sztuka!

 
„Nowy Początek” jest filmem z gatunku science-fiction, bo traktuje o odwiedzinach naszej planety przez istoty pozaziemskie. Ale jeżeli wyobrażacie sobie, że na ekranie ujrzycie kolejny „Dzień Niepodległości” lub „Facetów w Czerni” to nic bardziej mylnego. Tutaj akcja dzieje się powolutku, coraz głębiej wnikamy w historię i wraz z główną bohaterką (wybitną lingwistką) odkrywamy kolejne fragmenty układanki. Razem z nią próbujemy porozumieć się z naszymi gośćmi. To niezwykle ciekawe przeżycie. Dzięki temu obraz całkowicie skupia  uwagę widza. 
Przełęcz ocalonych - Cud w piekle

Przełęcz ocalonych - Cud w piekle



Po 10 latach reżyserskiego milczenia Mel Gibson stworzył kolejny film, obok którego ciężko przejść obojętnie. To wielkie widowisko, doskonale zainscenizowane i z niebagatelną dawką emocji - także patosu. Słowo patos jak dotąd mnie odstręczało, ale czy zawsze musi mieć ono negatywny wydźwięk? Co jest złego w  patosie przy produkcji traktującej o wojnie, dumie i bohaterstwie? Przecież kiedy dobrze go wyważyć i podszyć odpowiednią historią to staje się on znośny, dopuszczalny, a czasem nawet i konieczny.

Fabuła „Przełęczy ocalonych” oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Pod koniec II wojny światowej Amerykanie walczą z Japończykami na Pacyfiku. Do armii postanawia zaciągnąć się także cichy i wycofany Desmond Doss (Andrew Garfield). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przez swoje poglądy odmawia on używania, noszenia, czy nawet dotykania broni. Jak więc ma zamiar przeżyć na polu walki? I czy może w jakikolwiek sposób przydać się swoim współtowarzyszom? 


Wołyń - Nienawiść w zwierzęcej postaci

Wołyń - Nienawiść w zwierzęcej postaci


Oglądając „Wołyń” większość z nas pomyśli pewnie – ale jak to możliwe? Że tak człowiek człowiekowi? Brat bratu? Mąż żonie? Sąsiad sąsiadowi? Średniowieczne metody w XX wieku. Nie mieści się w głowie – a jednak. W ludziach siedzą demony. Nienawiść była, jest i będzie. Czasem wystarczy malutka iskierka, by ten gniew w człowieku rozpalić. Chyba nadal nie zdajemy sobie sprawy jak blisko jest od niechęci do prawdziwej nienawiści. Historia nie raz, nie dwa nam to udowodniła, a i w dzisiejszych czasach łatwo zauważyć, że tylko cienka granica dzieli patriotyzm od nacjonalizmu w najokrutniejszej postaci.


Wiele recenzji tego filmu, które przeczytałam, skupiały się i analizowały zaistniałą rzeź, a nie sam produkt filmowy. I trudno się dziwić, bo jak tu mówić o wykorzystanym montażu czy świetle, kiedy na ekranie widzimy ludzi zabijanych gorzej niż zwierzęta. Ciężko jest oceniać obrazy mówiące o tak ważnych i tak ciężkich historycznych wydarzeniach. Bo przecież powiedzieć, że film był słaby to prawie tak jakby nie oddać czci i szacunku ofiarom tych makabrycznych zdarzeń. Na szczęście „Wołyń” słaby nie jest, ale nie jest też na tyle wybitny, by nazywać go arcydziełem i to tylko przez wzgląd na temat jaki podejmuje.
Ostatnia Rodzina / Dziewczyna z pociągu

Ostatnia Rodzina / Dziewczyna z pociągu



„Pożegnanie z Beksińskimi”

„Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach” – jak często to przysłowie się sprawdza. Zresztą w samym filmie pojawia się wypowiedź, która doskonale oddaje sedno całej sprawy: „Nigdzie bezpośrednio nie wynika, że rodzina to jest coś innego niż grono ludzi, którzy tak jak się lubią tak i się nie znoszą”.
Ojciec - spokojny, racjonalny, nie okazujący za wielu emocji, dokumentujący prawie każdą chwilę życia rodzinnego. Syn – nieszczęśliwy, rozdrażniony, mroczny egocentryk, pasjonat muzyki i angielskiego. Matka –  kochająca, cierpliwa, pracowita, wyrozumiała – spoiwo rodziny. "Ostatnia rodzina" jest oparta na faktach, ale z pewnością nie jest dokumentem. Nie jest kropka w kropkę odwzorowaniem życia Beksińskich. I to chyba dobrze. W końcu reżyser chciał przekazać nam jakąś konkretną treść, swój zamysł i musiał dobrać do tego jak najodpowiedniejszą formę i środki. Dlatego w czasie seansu należy pamiętać, że postaci mogły zostać przerysowane, a wydarzenia zmodyfikowane. 

Nie znałam za dobrze Beksińskich przed projekcją. Coś nie coś oczywiście o nich wiedziałam: że starszy był wspaniałym malarzem, że młodszy prowadził audycje radiowe w trójce i nie za bardzo miłował swój żywot. Jednak po wyjściu z kina ta rodzina była mi już bardzo bliska. To wielki sukces młodego reżysera Jana P. Matuszyńskiego i wspaniałych aktorów, którzy stali się swoimi postaciami od stóp do głów. Ich popisy na ekranie to najlepsza próbka sztuki aktorskiej. Losy rodziny śledzimy niczym kronikarze, zaglądając do jej pokojów, kuchni, łazienki, na balkon i do windy. Przez te dwie godziny żyjemy codziennością mieszkańców. Obserwujemy jak Zdzisław maluje swoje mroczne obrazy, popijając colę i słuchając ulubionej muzyki. Od czasu do czasu wpadnie jego syn, zabierze mu jakiś obraz, rozwali kuchnię, nakrzyczy na domowników i powie, że chce umrzeć. Ujrzymy też jak o dom dba Zofia, jak opiekuje się swoją schorowaną matką i teściową. I to wszystko na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Wraz z Beksińskimi zmienia się też wyposażenie domu, malunki w windzie i krajobraz za oknem. Realizacyjnie film naprawdę stoi na światowym poziomie. Odwzorowanie realiów kolejnych dziesięcioleci wyszło wspaniale. Również muzyka i zdjęcia pozwalają nam jeszcze bardziej zbliżyć się do tej rodziny. 
Porcja dobrego kina - Wolność. Przyjaciele. Dom.

Porcja dobrego kina - Wolność. Przyjaciele. Dom.


Mustang (2015)
Reżyseria: Deniz Gamze Ergüven


Wolność. Czy dostatecznie ją doceniamy i chronimy? Nie każdy ma tyle szczęścia co my. „Mustang” opowiada o dojrzewaniu pięciu sióstr, które wychowywane są twardą ręką przez ojca i babkę. W konserwatywnym tureckim miasteczku nie ma miejsca na flirty i poznawanie swojej kobiecości. Przyglądając się życiu dziewcząt czujemy ich młodość, spontaniczność, energię. Mają w sobie dużo optymizmu i wiary, że świat należy do nich. Są bardzo niewinne, ale jednocześnie mają chęć czerpania z życia pełnymi garściami. Niestety gorzka rzeczywistość weryfikuje ich wyobrażenia. Konserwatywne zasady panujące w ich ojczyźnie sprawiają, że dom rodzinny staje się dla nich więzieniem (dosłownie i w przenośni). Oprócz samej przejmującej historii, poruszyła mnie gra młodziutkich aktorek - wszystkie piękne i zwiewne niczym rusałki. Można nacieszyć oczy ich naturalnym wdziękiem. Ciepłe zdjęcia tylko wzmacniają przekaz i pozwalają poczuć lato na tureckiej wsi. Mimo, że film ten porusza trudny i bardzo ważny przede wszystkim dla kobiet temat, robi to w sposób niemęczący widza. Jest świeży, bezpretensjonalny, zabawny, ale zarazem bardzo melancholijny. Wydaje się być to połączeniem idealnym. 
 

BLISKOŚĆ (Togetherness) - serial (2015-2016)
Twórcy: Jay Duplass, Mark Duplass



Polecony przez jedną z przyjaznych duszyczek. Na początku nie byłam przekonana, ale dałam mu szansę i kompletnie skradł moje serce. Serial HBO ma niestety tylko 2 sezony po 8 odcinków trwających 25 minut - można go bardzo szybko pochłonąć. To nietuzinkowy serial o relacjach rodzinnych i przyjacielskich. Ciepły, wzruszający, zabawny. Scenariusz jest niewymuszony i cudownie poprowadzony. Aktorzy są przeuroczy, każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny. Nie ma tu złych i dobrych, są prawdziwi ludzie z krwi i kości, którzy popełniają błędy, ale potrafią też wybaczać i wspierać się w każdej kryzysowej sytuacji. Kolejny dowód na to, że w rodzinie i przyjaciołach tkwi największa siła. 
Ostatnio obejrzane: Julieta, Boska Florence, Aż do Piekła

Ostatnio obejrzane: Julieta, Boska Florence, Aż do Piekła

W bieżących dniach udało mi się obejrzeć kilka ciekawych premier kinowych. Nie miałam jednak za dużo czasu ani weny by napisać o każdym z nich dłuższą recenzję. Dlatego przygotowałam dla Was rekomendację w pigułce, aby przybliżyć pokrótce moje wrażenia. 

"JULIETA"  


„Ludzie tak szybko odchodzą” 
Najnowszy film Pedro Almodovara wywołał wiele dyskusji wśród krytyków i widzów. Można polemizować jak bardzo reżyser jest wtórny w swej twórczości. Czy potrafi jeszcze zaskoczyć, czy podczas seansu od razu zorientujemy się jaką talią kart gra z widzem? Moim zdaniem jednak nie ma sensu się nad tym za długo zastanawiać. Każdy reżyser ma swój styl i albo się go lubi, albo nie. Niektóre filmy są bardziej udane, niektóre mają więcej Almodovara w Almodovarze inne mniej.
„Julieta” to na pewno nie będzie strata czasu dla tych, którzy lubią wrażliwość i estetykę twórcy „Przerwanych objęć”. Jak zawsze zaserwuje nam historię pełną tajemnicy, dramatyzmu, intryg i emocji. Seria niewiarygodnych zdarzeń czasem na myśl przywiedzie operę mydlaną, jednak zrobioną z wielką klasą. Zdjęcia ucieszą oczy, każdy kadr nasycony kolorami, mógłby wisieć w moim domu jako obraz na ścianie. Pierwsze skrzypce grają piękne, utalentowane aktorki, a w tle podziwiać możemy cudowne hiszpańskie lokalizacje i posłuchać klimatycznej muzyki. Polecam ten film szczególnie widzom, dla których liczy się przede wszystkim historia i umiejętność jej sprawnego opowiadania. 

ocena 7/10
Porcja dobrego kina - klasycznie, refleksyjnie i światowo

Porcja dobrego kina - klasycznie, refleksyjnie i światowo


Jest sporo filmów, które szczególnie odcisnęły się w mej pamięci. Chętnie podzielę się z Wami niektórymi tytułami. W tej sekcji postaram się wybierać takie filmy, które mogą być Wam nieznane lub lekko zapomniane. Dzisiaj przybliżam 3 tytuły z różnych gatunków. Mam nadzieję, że wybierzecie coś dla siebie na jeden z filmowych wieczorów. :)

Klasyczne migawki
„Rzymskie wakacje” (Roman Holiday) – 1953 r.
Reż. William Wyler
Obsada: Audrey Hepburn, Gregory Peck 


Jedna z najwspanialszych komedii romantycznych jaką widziałam. Przepiękna i charyzmatyczna Audrey Hepburn udowadnia w niej dlaczego stała się wielką damą srebrnego ekranu. Młodziutka wówczas aktorka otrzymała za swoją rolę Oscara, a także zyskała uznanie w oczach swoich bardziej doświadczonych kolegów z planu: Gregory Pecka i reżysera Williama Wylera. Zachwycające rzymskie lokalizacje, dużo humoru i romantyzmu sprawiają, że to pozycja obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli miłosnych historii. Dzisiejsi twórcy komedii romantycznych powinni się na tym dziele wzorować i przypomnieć sobie jak można stworzyć dobry film tego gatunku.



Destrukcja - wszystko jest metaforą

Destrukcja - wszystko jest metaforą


Zastanawialiście się kiedyś nad tym czy jesteście zupełnie szczerzy wobec innych ludzi? Wobec obcych, wobec swoich bliskich, wobec siebie? Czy zdarza się Wam chodzić na skróty, bo tak jest wygodniej? Czy macie czasem problem z przyznaniem się do własnych błędów i słabości? Chyba każdy z nas niejednokrotnie założył jakąś maskę, by bronić się przed atakiem lub po prostu by ułatwić sobie sprawę. Mi też zdarza się ją zakładać. Nie lubię tego, uważam to za oznakę słabości, ale robię to, bo bywa, że za bardzo boję się odsłonić. 

Uczciwy wobec siebie i innych nie był z pewnością główny bohater filmu „Demolition” – Davis, grany przez fenomenalnego jak zawsze Jake’a Gyllenhaala. Bogaty, młody bankier nie przywiązywał wagi do praktycznie niczego poza pracą. Wszystko zmienia się po traumatycznym przeżyciu, kiedy w wypadku samochodowym ginie jego żona. Nagle zaczyna dostrzegać najmniejsze detale, ale zaczyna też celebrować obezwładniającą go pustkę i znieczulicę. Popada w pewien stan otępienia, odbiera każdą sytuację życiową jako metaforę, a ból sprawia mu radość, bo tylko wtedy jest w stanie cokolwiek poczuć. Nie zważa na konwenanse, mówi wszystko prosto z mostu i bez owijania w bawełnę, to co myśli. Wydaje się, że to jego sposób na poradzenie sobie ze stratą żony. Żony, której jak sam przyznał tak naprawdę nie kochał.. 

Rekiny wojny - zabawa w wojnę

Rekiny wojny - zabawa w wojnę





Ekranowe historie inspirowane lub oparte na faktach zawsze ogląda się trochę inaczej, niż całkowicie wymyśloną rzeczywistość. Widz ma świadomość, że mimo dramatyzmu lub absurdu danej sytuacji, wydarzyła się ona naprawdę i przez to może jeszcze pełniej odebrać przekaz od twórców. Na pewno jednym z plusów „War dogs” (w bardzo wolnym tłumaczeniu psy stały się tu rekinami) jest właśnie autentyczność opowieści, w której główni bohaterowi istnieją naprawdę i zrobili to co zrobili także w „realu”. 

Historia jest bowiem sama w sobie intrygująca i może zaciekawić. Mamy tu do czynienia z dwoma młodzieniaszkami, którzy jako kompletni amatorzy wzięli się za zbrojenie amerykańskiej armii i zaczęli zbijać na tym niewyobrażalne pieniądze. I to wszystko bez wychodzenia z domu. Potrzebne było tylko połączenie z Internetem i już mogli swobodnie przebierać w ofertach Pentagonu. To z jednej strony niedorzeczne i śmieszne, a z drugiej zatrważające - jak łatwo takie rzezimieszki mogły mieć realny wpływ na uzbrojenie żołnierzy w Iraku czy Afganistanie. Wojna to bowiem biznes jak każdy inny. I mimo, że nasi bohaterowie są pacyfistami, nie przeszkadza im to w dorobieniu się na niej. Gdzieś po jednej stronie globu giną ludzie i gęsto przelewa się krew, ale w Miami dzięki temu kupuje się porszaki i chaty z ogromniastymi basenami. Twórcy jednak nie chcą umoralniać nas na siłę. Raczej w lekki sposób sygnalizują istnienie problemu. 
Śmietanka towarzyska - Allenowski crème de la crème

Śmietanka towarzyska - Allenowski crème de la crème


Woody Allen – cóż to za postać! Cherlawy, malutki okularnik z wielkim talentem pisarskim i komediowym. Trzykrotnie nagrodzony Oscarem za scenariusz oryginalny i raz za reżyserię („Annie Hall”). Miłośnik jazzu, Nowego Jorku i kobiet. Ekscentryk, ateista, mąż swojej adoptowanej córki. Bez wątpienia tworzy kino autorskie, które jest jednocześnie jednym z bardziej monotematycznych w historii. Niesamowite, że mając 80 lat na karku nadal jest w stanie rok w rok napisać i wyreżyserować swoje kolejne dziecko. Tym razem zdecydował się nam zaprezentować komedię z elementami romansu. Cóż za zaskoczenie!


Fakt, że wybierając się na film Allena, w ciemno możemy jako tako przewidzieć jak będzie się rozwijała fabuła jest równocześnie plusem i minusem. Dla wielbicieli ciętych dowcipów o Żydach oraz filozoficznych wstawek to zawsze będzie kinowa uczta. Natomiast dla tych nielubiących twórczości nowojorczyka to zawsze będą filmy przegadane, w których nic się nie dzieje, nie ma szybkiej akcji i są tak naprawdę o niczym. Ja częściej należałam do tej drugiej grupy, jednak odkąd sięgnęłam po najwcześniejsze pozycje Allena ("Annie Hall", Hannah i jej siostry"), coraz bardziej doceniam jego inteligencję i kunszt pisarski. W mojej opinii „Śmietanka towarzyska” utrzymuje dobry poziom poprzednich produkcji takich jak „Zakochani w Rzymie” czy „Blue Jasmine”.
Zjednoczone Stany Miłości - Miłość to cierpienie

Zjednoczone Stany Miłości - Miłość to cierpienie


O nowym filmie Wasilewskiego pierwszy raz usłyszałam po jego zdobyciu Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz na festiwalu Berlinale. Wtedy też, gdzieś z tyłu głowy zanotowałam, że warto by się z tym obrazem zaznajomić. Na wstępie należy podkreślić, że nie jest to lekkie i przyjemne kino. To raczej ciężka artyleria. Reżyser cały czas pracuje na swój własny styl i jeżeli ktoś z Was widział jego wcześniejsze dzieło „Płynące wieżowce”, to na pewno nie będzie zaskoczony formą wykorzystaną w „Zjednoczonych stanach miłości”. 
 
Estetyka Wasilewskiego bardzo dobrze oddaje klimat początku lat 90-tych i powolne zmiany ustrojowe jakie zaczęły zachodzić w naszym kraju. Jego zdjęcia są szare, smutne, oszczędne w wykorzystaniu kolorów i światła. W inscenizacjach króluje minimalizm. Ujęcia są długie, a niektóre z nich, szczególnie te pokazujące pejzaże, przypominają wręcz fotografie. W kadrach mamy obfitą garść zbliżeń na zmęczone i pełne bólu twarze naszych bohaterek. Fabuła rozgrywa się rok po upadku PRL-u, w burych blokowiskach, wyjętych żywcem z piosenki Martyny Jakubowicz „W domach z betonu”. I tak jak w tym szlagierze wokalistka śpiewa, że „nie ma wolnej miłości”, tak samo w filmie każda z przedstawionych żeńskich postaci desperacko szuka upragnionego uczucia…
Iluzja 2 - Mission Impossible z talią kart

Iluzja 2 - Mission Impossible z talią kart



Zawsze intrygowały mnie magiczne sztuczki, a w Davidzie Copperfieldzie jako nastolatka trochę się podkochiwałam. Oglądając występ iluzjonisty, przez chwilę można uwierzyć w czary, przenieść się do świata dziecięcych fantazji. Filmów o takiej tematyce było już kilka. Najbardziej zapadł mi w pamięć „Prestiż” Christophera Nolana - majstersztyk. Był też mniej udany „Iluzjonista” z Edwardem Nortonem. Natomiast „Iluzja” to typ lżejszego kalibru, która miała być po prostu wciągającym widowiskiem. Efektowna, kolorowa, dynamiczna i co najważniejsze - zaskakująca. Taka, jaka powinna być magiczna sztuczka. Pierwszą część „Now You see me” wspominam bardzo dobrze. I chyba nie tylko ja, bo film zarobił krocie i zyskał wielu zwolenników. Nic więc dziwnego, że producenci postanowili pokusić się o kontynuację. I zanim przejdę do analizy drugiej części tej historii, może rozwieję wątpliwości niektórych niewtajemniczonych - tak, już kręcą część trzecią..
KAMPER - Oczekiwania = Rozczarowania

KAMPER - Oczekiwania = Rozczarowania




Któż z nas nie marzy o wielkiej miłości? Albo nawet nie o takiej wielkiej, ale o normalnej, zwyczajnej, byle tylko prawdziwej i szczerej. Któż z nas nie chciałby mieć kogoś takiego, kto zaakceptuje go z całym dobrodziejstwem inwentarza, kto potrzyma za rękę i rozbawi do łez? Towarzysza, który zrozumie bez słów, będzie dzielił wszelkie troski i radości. Tak wiem – banał, jednak bez wątpienia ponadczasowy. Wielu na taką miłość nadal czeka, niektórzy właśnie ją przeżywają, a jeszcze inni mają taką już za sobą.. Czasem bowiem miłość nie wystarcza w zderzeniu z oczekiwaniami naszej drugiej połówki. Niekoniecznie muszą być to oczekiwania zbyt wygórowane lub niedorzeczne, po prostu inne. Inne od naszych. I wtedy możemy spowodować lawinę: krzyków, kłótni, wzajemnych wyrzutów, zdrad, zadawania kolejnych ran i ciosów.


W mojej ocenie właśnie o tym jest najnowszy film Łukasza Grzegorzka. To swoista analiza związku, pokazana na zasadzie niedopowiedzeń, domysłów. Młodzi małżonkowie staną na
Tarzan. Legenda - Bez dzikości w sercu

Tarzan. Legenda - Bez dzikości w sercu


Z pewnością każdy z Was zna historię osieroconego brzdąca, który pozostawiony w dżungli został wychowany przez małpy. Opowieść ta przenoszona była wielokrotnie zarówno na mały, jak i na duży ekran. Moją ulubioną odsłoną jest animacja Disneya z 1999 roku, która skradła moje serce jeszcze gdy byłam dzieckiem. Swoją wersję postanowił teraz przedstawić człowiek odpowiedzialny za nakręcenie czterech ostatnich części „Harrego Pottera”. Niech Was jednak nie zmyli zwiastun, ponieważ tym razem fabuła filmu rozpoczyna się nie w kongijskiej dziczy, a w wiktoriańskiej Anglii. Tarzan (Alexander Skarsgård) nie chce być już Tarzanem tylko lordem Claytonem, a jego żona Jane (Margot Robbie) wręcz przeciwnie, tęskni za dawnym życiem w Afryce. Los sprawi, że oboje będą musieli powrócić na Czarny Ląd i pozamykać wszystkie niedokończone sprawy.. Czy ta mała modyfikacja nadała starej historii nowego, lepszego znaczenia?


David Yates w swojej ekranizacji postawił przede wszystkim na efekty specjalne. Starał się aby zarówno roślinność, zwierzęta jak i sceny walk wypadały imponująco. Udało mu się to połowicznie. Niektóre animacje rzeczywiście wyglądały majestatycznie i bardzo wiarygodnie.
Zanim się pojawiłeś - Po co się pojawiałeś?

Zanim się pojawiłeś - Po co się pojawiałeś?



Przeniesienie bestsellera „Me before You” na ekrany kin było tylko kwestią czasu. Nic w tym dziwnego, książka osiągnęła duży sukces, a historia była na tyle wdzięczna do zekranizowania, że na efekty nie trzeba było długo czekać. Producenci dobrze znali receptę na box officowe’y sukces. Tabuny zakochanych par i grupy dziewczyn chcących zobaczyć wzruszającą historię o miłości nadciągnęły do kinowych przybytków. W multipleksach przy sprzedaży biletów rozdawali nawet darmowe chusteczki, bo każdy przewidywał jak ta wizyta może się zakończyć. Jednak w moim przypadku chusteczki się nie przydały. Pewnie wielu miłośnikom tej historii narażę się poniższą opinią, ale mnie ten film bardzo rozczarował i rozzłościł. Nie wyniosłam z niego niczego wartościowego.  
               
Na reżyserkę obrazu wybrana została niejaka Thea Sharrock. Jest to jej filmowy debiut, gdyż jak dotąd znana była z przedsięwzięć teatralnych i telewizyjnych. Być może dlatego znalazło się w tym filmie tyle teatralności i przerysowania? A może to wina scenariusza? Napisała go sama autorka pierwowzoru - Jojo Moyens. Niestety i tym razem potwierdza się reguła, że autorzy książek nie powinni brać się za samodzielne pisanie scenariusza do ich ekranizacji, gdyż ta forma rządzi się innymi prawami. Niektóre dialogi i rozpisanie scen wołało o pomstę do nieba.

The Nice Guys. Równi goście. - Dwóch równiachów i pół

The Nice Guys. Równi goście. - Dwóch równiachów i pół


 Komedia jest wbrew pozorom bardzo niewdzięcznym gatunkiem. Ciężko jest nakręcić film, który wywołuje salwy śmiechu, ale nie jest przy tym żenujący. Nie oszukujmy się, większość z nich to komedie romantyczne lub te dedykowane nastolatkom z dużą dawką żartów o genitaliach i różnorakich potrzebach fizjologicznych. Komedia, na zdobycie Oscara w kategorii najlepszego filmu, ma szanse bliskie zeru i rzadko doceniana jest na międzynarodowych festiwalach. W moim mniemaniu jest to gatunek traktowany często bardzo powierzchownie, zarówno przez twórców jak i widzów. Dlatego też, zawsze podchodzę z rezerwą do oglądania komedii w kinie.

      
Tym większe było moje zaskoczenie na seansie „The Nice Guys. Równi goście”. Miłe zaskoczenie. Reżyserem i współscenarzystą jest Shane Black. W filmie czuć inspirację i klimat jego poprzedniego obrazu „Kiss Kiss Bang Bang” z Robertem Downey Jr. i Valem Kilmerem w rolach głównych. Akcja dzieje się pod koniec lat 70-tych w Los Angeles. Dopieszczona scenografia i zdjęcia sprawiły, że z łatwością przenosimy się w tamte czasy. To również zasługa muzyki z takimi szlagierami jak „The Pina Colada Song” czy „Boogie Wonderland”. Nogi same rwą się do tańca, a uśmiech szybko gości na twarzy.


Cloverfield Lane 10 - Gra pozorów

Cloverfield Lane 10 - Gra pozorów



O "Cloverfield Lane 10" nie było za głośno w polskich kinach. Podczas gdy czekałam na zakup biletu, większość z moich współtowarzyszy w kolejce było zainteresowanych zobaczeniem nowego widowiska z Kapitanem Ameryką w roli głównej. W kameralnym gronie, w małej salce w piątkowy wieczór zasiadłam przed ekranem, czekając na seans. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Opinie pojawiały się różne, a poprzednia część „Cloverfield” (jeśli można tak ją sklasyfikować) – u nas znana pod tytułem „Project: Monster”, nie należała do moich ulubionych. Jednak już od pierwszych kilku ujęć wiedziałam, że to będą dobrze spędzone dwie godziny.
Zupełnie Nowy Testament - Taki Bóg straszny jak go malują

Zupełnie Nowy Testament - Taki Bóg straszny jak go malują




                Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda Bóg, jeśli istnieje naprawdę? Starzec z długą siwą brodą, latające oko w trójkącie, a może… Morgan Freeman? Tym razem twórcy postawili na Boga-złośliwca. Wygląda jak przeciętny Kowalski, no, może trochę mniej zadbany Kowalski. Łazi w szlafroku, z rozczochraną czupryną, pije na umór i uprzykrza życie zarówno rodzinie, jak i zwykłym śmiertelnikom. Tak, bóg posiada też standardowy model rodziny: żonę, która zachowuje się jakby nie ogarniała rzeczywistości; syna – tego akurat wszyscy znamy, który pojawia się na ekranie jako ożywająca od czasu do czasu figurka oraz córkę, która posiada kilka nadprzyrodzonych mocy, a że jest w okresie buntu, postanawia sprzeciwić się despotycznemu ojcu.
Słaba płeć - Suka nie taka sukowata

Słaba płeć - Suka nie taka sukowata


Wybierając się na polską komedię romantyczną wiemy dokładnie czego się spodziewać. Raz wyjdzie lepiej, raz gorzej (częściej gorzej), ale schemat zawsze pozostaje taki sam. Będą piękne kobiety, przystojni mężczyźni, drogie samochody, szpilki, obcisłe sukienki, śnieżnobiałe uśmiechy, olśniewające krajobrazy, szykowne wnętrza..Uff! Ale, ale. Będą też sztampowi bohaterowie, czarno-biali, bez ikry i polotu, którzy zostaną zaledwie naszkicowani. Jednak może tym razem schemat zostanie złamany, a widzowie będą zaskoczeni?

Nie, niestety nie było inaczej i w tym przypadku. W komedii Krzysztofa Langa akcja filmu toczy się szablonowo. Źródłem scenariusza stała się powieść Katarzyny Grygi – „Suka”. I rzeczywiście, główną bohaterkę poznajemy jako kobietę sukcesu, która stara się być tytułową suką zarówno w pracy jak i w stosunkach damsko-męskich. Przez pierwsze kilkanaście minut jeszcze da się uwierzyć, że Zosia (Olga Bołądź) zrobi rewolucję na ekranie i porozstawia wszystkich facetów po kątach, jednak z biegiem akcji przekonujemy się, że zostaliśmy oszukani, a wszelkie starania idą na marne. 
Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger