Moonlight - Inność w świetle księżyca

Moonlight - Inność w świetle księżyca


Jak powiedział jeden z krytyków – Afroamerykanie doczekali się swojego „Brokeback Mountain”. Po części się z tym stwierdzeniem zgadzam, ale „Moonlight” nie jest tylko o homoseksualizmie, a bardziej o poszukiwaniu i akceptacji własnej tożsamości. Wielu z nas ma problem z byciem sobą. Inność jest bardzo niewygodna, mało kto chce się wyróżniać w obawie przed odrzuceniem. Przecież każdy w głębi serca pragnie akceptacji innych ludzi, czasem nawet nie zdając sobie sprawy, że coś udaje. Taką walkę prowadzi również główny bohater filmu Jenkinsa.


„Moonlight” podzielony jest na trzy segmenty. Wyznaczają je kolejne okresy dorastania Chirona (który wcześniej zwany jest Małym, a później Blackiem). Reżyser ukazuje nam kolejno sytuacje i ludzi, którzy mieli wpływ na kształtowanie się naszego bohatera. Poznajemy go jako zagubionego chłopca uciekającego z domu przed matką narkomanką. Pewnego dnia na jego drodze pojawia się diler narkotyków, który staje się dla niego wzorem i udziela mu dużego wsparcia. Mogłoby się wydawać, że ten wciągnie chłopca od razu w świat dilerki, ale tak się nie dzieje. Pełni on raczej funkcję ojca, którego w życiu Małego do tej pory brakowało.


W kolejnym segmencie duży wpływ na Chirona ma kolega ze szkoły – Kevin. Uczucie, które żywi do chłopaka wydaje się być bardzo silne, ale z pewnością także niechciane. Przez swoje preferencje Chiron jest nękany i ostro zastraszany przez silnych samców alfa na osiedlu. Próbuje wyprzeć się swojej natury do tego stopnia, że w ostatniej części jako Black zmienia swoją fizyczność po to, by ukryć i zamaskować nadal kruche wnętrze. Przy okazji warto wspomnieć jak przemyślany jest plakat do filmu, na którym zobaczymy twarz złożoną z trzech kawałków: Małego, Chirona i Blacka.
Jackie - Krew na różu

Jackie - Krew na różu


Zamach na prezydenta J.F. Kennedy’ego niewątpliwie odcisnął duże piętno na historii Stanów Zjednoczonych. Wiele o tej tragedii dyskutowano, snuto tysiące teorii spiskowych, powołano nawet komisję w celu wyjaśnienia wszystkich nieścisłości. Jednak reżyser Pablo Larraín postanowił pochylić się w swym dziele nad losem żony prezydenta, która na kolanach trzymała zakrwawioną głowę męża i próbowała powstrzymać ją przed rozpadnięciem się na kawałki. 

  
Jeżeli lubicie klasyczne biografie, podane w hollywoodzki sposób, gdzie odhaczane są punkt po punkcie kolejne wydarzenia z życia bohatera to „Jackie” może nie być dobrą propozycją dla Was. W takim przypadku może Was po prostu znudzić. W najnowszym dziele chilijskiego reżysera nie chodzi bowiem o to by analizować krok po kroku poczynania Pierwszej Damy lub doszukiwać się przyczyn zamachu na jej męża. Nie doznamy tutaj także zbyt wielu elementów akcji. Zagłębimy się za to na chwilę w psychikę kobiety, która przeszła piekło. Dane nam będzie zobaczyć kilka jej obliczy i ciężko będzie odgadnąć, które z nich jest prawdziwe. Reżyser serwuje nam ucztę konfrontując Jackie z przedstawicielami prasy, władzy i kościoła. Wydaje się, że każda wymiana zdań jest dla niej niczym wymiana ciosów. A ona nie ma zamiaru opuścić gardy.


Nie sposób nie wyróżnić w mych rozważaniach Natalie Portman. Film ma wiele zalet, ale ona jest z pewnością jego największym skarbem. Od aktorki nie można oderwać wzroku. To co wyprawia na ekranie jest niewiarygodne i przepraszam bardzo, ale Oscar należy się jej jak psu kość (co raz bardziej boję się jednak, że może zostać niedoceniona). Nie wiem na ile udało się odwzorować prawdziwą Jackie i w jakim stopniu Portman się do niej upodobniła, ale to nie jest w tym przypadku najważniejsze. Pewne jest, że stworzyła spójną, intrygującą i pełnokrwistą postać. Wszystko co robiła przyciągało moją uwagę: jej oczy, sposób mówienia, chodzenia, płacz, uśmiech. A reżyser zadbał o to abyśmy zauważyli każdy grymas filmując ciągłe zbliżenia jej twarzy. Oprócz Natalie Portman cały dalszy plan również zasługuje na uznanie. Przede wszystkim Peter Sarsgaard jako Bobby Kennedy i nieodżałowany John Hart w roli księdza.
La la land - Tak ciężko być marzycielem

La la land - Tak ciężko być marzycielem


Przyszedł czas wziąć na warsztat najgłośniejszy film ostatnich miesięcy. Damien Chazelle to młody reżyser, który zaskarbił sobie mój szacunek świetnym „Whiplash”. Pamiętam jak nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, a z kina wychodziłam pod sporym wrażeniem. Zachwyt był tym większy, że nie miałam za dużych oczekiwań w drodze na seans. Zupełnie inaczej było w przypadku jego kolejnego dzieła - „La la land”. Od początku liczyłam na niesamowite przeżycie. Nie wiedziałam do końca jakie, bo starałam się jak najmniej o filmie czytać, by nie odebrać sobie przyjemności oglądania i uniknąć jakichkolwiek (nawet najmniejszych) spoilerów. Miałam jednak nadzieję, że jakieś emocje ten film we mnie wywoła. „Pewnie wyjdę z kina zapłakana lub pełna zazdrości o uczucie łączące głównych bohaterów” – pomyślałam. Przecież tyle zachwytów ze strony krytyków i widzów na całym świecie nie może być przesadzone! Rekord pobity na gali Złotych Globów tylko wzmocnił mój już i tak wilczy apetyt. Niestety. Tym razem obyło się bez fajerwerków. I nie zrozumcie mnie źle – to nie tak, że film był beznadziejny. Po prostu był ok, a ja liczyłam na znacznie więcej.


Historia jest bardzo prosta, a tematyka jaką podejmuje przewijała się już w niejednym obrazie. Znajdziemy tu truizmy typu: ciężko jest realizować swoje marzenia, wiele trzeba dla nich poświęcić, często trzeba wybierać między marzeniami, zarabianiem pieniędzy, a miłością… Banały? Jak widać nie dla wszystkich. Czy to możliwe, że ubranie tych banałów w kolorowe piórka i w atrakcyjną formę zwiodło tylu widzów? Bo z pewnością forma przerosła treść. Opowieść o początkującej aktorce i niespełnionym muzyku jest w gruncie rzeczy naprawdę nieskomplikowana. Mia (Emma Stone) walczy zacięcie o bycie sławną, mimo że wciąż słyszy, że się do tego nie nadaje. Sebastian (Ryan Gosling) wspomina czasy świetności jazzu i snuje plany jak przywrócić mu dawny blask, jednak na razie boryka się tylko z brakiem gotówki w portfelu. W pewnym momencie ścieżki tych dwojga ‘nieszczęśliwców-marzycieli’ splatają się w rytmie pięknych piosenek i przy próbach wspólnego stepowania. Czy wytańczą sobie szczęście? I co tak naprawdę to szczęście dla nich oznacza? Samorealizacja, miłość, sława, pieniądze, a może jeszcze coś innego?
Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger