La la land - Tak ciężko być marzycielem


Przyszedł czas wziąć na warsztat najgłośniejszy film ostatnich miesięcy. Damien Chazelle to młody reżyser, który zaskarbił sobie mój szacunek świetnym „Whiplash”. Pamiętam jak nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, a z kina wychodziłam pod sporym wrażeniem. Zachwyt był tym większy, że nie miałam za dużych oczekiwań w drodze na seans. Zupełnie inaczej było w przypadku jego kolejnego dzieła - „La la land”. Od początku liczyłam na niesamowite przeżycie. Nie wiedziałam do końca jakie, bo starałam się jak najmniej o filmie czytać, by nie odebrać sobie przyjemności oglądania i uniknąć jakichkolwiek (nawet najmniejszych) spoilerów. Miałam jednak nadzieję, że jakieś emocje ten film we mnie wywoła. „Pewnie wyjdę z kina zapłakana lub pełna zazdrości o uczucie łączące głównych bohaterów” – pomyślałam. Przecież tyle zachwytów ze strony krytyków i widzów na całym świecie nie może być przesadzone! Rekord pobity na gali Złotych Globów tylko wzmocnił mój już i tak wilczy apetyt. Niestety. Tym razem obyło się bez fajerwerków. I nie zrozumcie mnie źle – to nie tak, że film był beznadziejny. Po prostu był ok, a ja liczyłam na znacznie więcej.


Historia jest bardzo prosta, a tematyka jaką podejmuje przewijała się już w niejednym obrazie. Znajdziemy tu truizmy typu: ciężko jest realizować swoje marzenia, wiele trzeba dla nich poświęcić, często trzeba wybierać między marzeniami, zarabianiem pieniędzy, a miłością… Banały? Jak widać nie dla wszystkich. Czy to możliwe, że ubranie tych banałów w kolorowe piórka i w atrakcyjną formę zwiodło tylu widzów? Bo z pewnością forma przerosła treść. Opowieść o początkującej aktorce i niespełnionym muzyku jest w gruncie rzeczy naprawdę nieskomplikowana. Mia (Emma Stone) walczy zacięcie o bycie sławną, mimo że wciąż słyszy, że się do tego nie nadaje. Sebastian (Ryan Gosling) wspomina czasy świetności jazzu i snuje plany jak przywrócić mu dawny blask, jednak na razie boryka się tylko z brakiem gotówki w portfelu. W pewnym momencie ścieżki tych dwojga ‘nieszczęśliwców-marzycieli’ splatają się w rytmie pięknych piosenek i przy próbach wspólnego stepowania. Czy wytańczą sobie szczęście? I co tak naprawdę to szczęście dla nich oznacza? Samorealizacja, miłość, sława, pieniądze, a może jeszcze coś innego?



Od strony technicznej „La la land” jest naprawdę świetny. Sprawna reżyseria, bajkowa scenografia i kostiumy, a także zapadająca w pamięć ścieżka dźwiękowa. Sceny zostały perfekcyjnie zainscenizowane, oświetlenie każdej z nich wykonane z pomysłem dodawało magicznego klimatu. A głównym bohaterem stały się piosenki. Nie da się ukryć, że po seansie większość będzie je nucić pod nosem lub zapętli je w odtwarzaczu. Szkoda tylko, że jak na musicalową formę powstało ich tylko 6. Czasem podczas oglądania zastanawiałam się: „Znowu ta piosenka? Nie mają już innych utworów?” (Nie mieli). 


Aktorsko jest w porządku, ale nie na tyle by aktorzy zasłużenie zgarniali wszystkie najważniejsze festiwalowe nagrody. Można przekonywać, że takie było założenie, że taniec i śpiew miały być niedoskonałe i trochę od niechcenia. Ale mnie ta interpretacja nie przekonuje. Kiedy wrócimy do klasyki gatunku i obejrzymy co wyczynia Gene Kelly w „Deszczowej Piosence” zdamy sobie sprawę, że Ryan Gosling wypada przy nim naprawdę blado. Emma Stone trochę bardziej mnie przekonała, ale to chyba dlatego, że jednak dostała więcej do „zagrania”. Aha, no i jest jeszcze kwestia chemii między Goslingiem, a Stone. Ja się pytam gdzie ona była? Bo ja jej nie widziałam, nie poczułam. Owszem można stwierdzić, że się lubią, szanują, dają sobie wzajemnie przestrzeń i pewnie fajnie im się współpracuje. Ale widzieliście tutaj namiętność i prądy jak np. te z „Pamiętnika” (Gosling-McAdams)?


„La la land” jest filmem słodko-gorzkim, wyróżniającym się nieco na tle mainstreamu, który na wielu płaszczyznach stara się wprowadzić innowacyjne rozwiązania (również fabularnie). Jednocześnie chce i nie chce być musicalem. Trochę z niego czerpie i się nim inspiruje, z drugiej strony się od niego odcina wprowadzając nowoczesne elementy i rezygnując z tradycyjnych zabiegów. Dla jednych to rewolucja i połączenie idealne, dla mnie odrobinę silenie się na bycie oryginalnym. Dodatkowo ciężko było mi wejść w ten świat przez jego niespójną formę. Widzę ulice Los Angeles niby z dawnych lat, bohaterowie noszą retro ciuchy, a nagle w tle wybrzmiewa dzwonek smartphone’a. Przez chwilę jest poważnie, reżyser przedstawia nam kameralny dramat, po czym bohaterowie unoszą się w powietrzu i tańczą w gwiazdach. Ta hybryda nie do końca mnie przekonała. Idąc na seans chciałam się zakochać, spełnić marzenia i poczuć szczęście, a nie mieć wlaną w duszę melancholię i poczucie, że tak czy siak nie mogę mieć wszystkiego. Ale może Wy mieliście inne oczekiwania?  


Ocena 7/10

10 komentarzy:

  1. Chyba nie miałam oczekiwań i dlatego tak dobrze mi się to oglądało. Dokładnie taki wniosek wysnułam z tego filmu, "nie można mieć wszystkiego", jakie to smutne, ale jednocześnie tak bardzo prawdziwe. Mi się to zawieszenie pomiędzy nowoczesnością a starymi czasami bardzo podobało, to trochę tak o mnie, nie raz zawieszona pomiędzy światami - tym współczesnym, którego do końca nie rozumiem i tym starym, gdzie w życiu liczyły się inne wartości.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie.. chyba u wielu osób oczekiwania co do tego filmu powodują rozczarowanie. Ja jeszcze nie oglądałam, bo nie jestem fanką musicali i jakoś nie mogę się przekonać do takiej lukrowanej opowiastki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsza opinia bez zachwytu ;) Aż jestem ciekawa jakie emocje u mnie wywoła ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. To już druga podobna opinia o tym filmie, jaką czytam. Nie jestem fanką musicali, ale coraz bardziej mam ochotę obejrzeć ten film i sama się przekonać o wszystkim :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja miałam iść dzisiaj i co? I klops, przyjaciółka się rozchorowała i seans przełożony na inny termin. Ale myślę, że film mi się spodoba :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. słyszałam już podobną opinię do tej recenzji. oczywiście tym bardziej chcę zobaczyć film. postanowiłam podejść do niego trochę lżej, trochę mniej wprost - jak w musicalach bywa, z pewną doza oderwania od realistyczności...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację🙂 na pewno jak podejdzie się do niego lżej i bez zbędnej napinki to bardziej sie spodoba!

      Usuń
  7. Jeszcze nie oglądałam i nie wiem czy obejrzę, pewnie za jakiś czas, kiedy trochę ta fala zachwytu minie. Jakoś nie za bardzo lubię musicale, plus ta przewidywalna fabuła, to może być trochę za dużo, aby dobrze się bawić na tym filmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno warto kiedyś na spokojnie zobaczyć o co tyle hałasu 😁 i fabuła nie do końca jest przewidywalna, ma pewien twist, który wielu do filmu przekonał 🙂

      Usuń
  8. Słysząc opinie znajomych - kulturoznawców - przebija się podobne... rozczarowanie? Chyba tak to trzeba nazwać. Sama filmu nie widziałam, ale jakoś nie czuję szczególnej ochoty, by go zobaczyć... Może właśnie dlatego - że już po zwiastunie nawet nie czuję... magii? Ładny to film, zapewne, ale żeby mnie oczarować czy zachęcić, potrzeba czegoś więcej...

    Dzięki za recenzję!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger