Szybcy i wściekli 8 – Fenomen ryku silnika i prężonego muskuła
Niespotykane, że film może poszczycić się w tytule cyfrą
osiem. Najczęściej kończy się na trylogii. Bywa, że są wyjątki i seria ma
więcej części - jak choćby Harry Potter. Ale tym razem mamy do czynienia ze
swego rodzaju fenomenem, który wcale nie ma zamiaru na ósemce się skończyć.
Twórcy ostrzegają, że dobiją do dziesiątki. Trudno się im dziwić skoro tylko
najnowszy obraz zarobił już ponad MILIARD dolarów. Przecież nikt nie będzie za
szybko uśmiercać kury, która znosi tak dorodne złote jajka. Nawet jeśli jeden z
głównych aktorów sam poniósł tragiczną śmierć i nie będzie mógł uczestniczyć w
kolejnych odsłonach.
Wszystko zaczęło się w 2001 roku (niesamowite, że to już 16
lat!). Paul Walker i Vin Diesel spotkali się na planie filmu o nielegalnych
wyścigach samochodowych, które w tamtym czasie były bardzo na topie. Do
szybkich bryk dodajcie seksowne, skąpo odziane kobiety i kasowy sukces
gwarantowany.
Nic więc dziwnego, że zdecydowano się na część drugą. Za
sterami (lub za kierownicą jak kto woli) pozostał sam Walker, do którego
dołączyli m.in. Ludacris i Tyrese Gibson. Wyszło ok, ale w „Szybcy i wściekli:
Tokio Drift” postanowiono całkowicie wymienić obsadę i postawić na
świeżą krew. Próba odświeżenia serii była ambitna, ale niestety nieudana. Obraz
ledwo, ledwo na siebie zarobił. Dlatego twórcy szybko wrzucili wsteczny bieg i
w czwartej odsłonie zebrali w komplecie starą gwardię z jak dotąd najbardziej
udanej jedynki. Ten ruch im się opłacił, a prawdziwy szał zaczął się przy
części piątej. Wielu uważa, że jest to najlepszy film cyklu. Twórcy znaleźli
klucz do serc widzów. Do ekipy dołączył charyzmatyczny i obficie
umięśniony Dwayne „The Rock” Johnson. I
odtąd schemat był prosty. Nie poświęcamy już tyle czasu na nielegalne wyścigi,
ale ma być mocniej, śmieszniej i nieprawdopodobnie. Taki Bond w nowej skórze. Skupiamy się na rodzinie, bo
rodzina jest najważniejsza. Do tego dodajemy muzykę hip-hop/reggaeton i
już można wygodnie rozsiąść się w fotelu z wielkim kubłem popcornu.
Fani „Szybkich i Wściekłych” wiedzą, że wybierając się do
kina na pewno otrzymają od twórców to czego chcą - rozrywki nie wymagającej
myślenia. Gdzie łysi kolesie napinają muskuły, niewiele mówią, ale nieźle
skopią tyłek. I tak też jest w
najświeższej części granej właśnie w kinach. Absurd goni absurd, suchy żart
przypala się w oparach kolejnych wybuchów. Z oczywistych powodów na ekranie nie
zobaczymy już Paula Walkera, ale będzie za to Jason Statham, Clint Eastwood,
Kurt Russell i Charlize Theron, a nawet Helen Mirren.
Ja przyznam szczerze, że na ósemce bawiłam się średnio, mimo że część siódmą wspominam bardzo ciepło. Może wydoroślałam, albo co bardziej prawdopodobne, akurat w danej chwili nie miałam ochoty na taki głupi odmóżdżacz. Na scenach walki na pewno się nie zawiedziecie (zwłaszcza scena w więzieniu – szybki montaż, slow motion i idealny soundtrack). Będzie czołg jeśli lubicie, i też łódź podwodna będzie i jeszcze dużo stukania w klawisze, żeby wszystkich hakować. Ale muszę się przyznać, że zakończenie mnie odrobinę wzruszyło i uważam to za ładny gest. Także jeżeli widzieliście jakąś z części 5-7 to na pewno sami wiecie czy taka forma rozrywki Wam odpowiada. Zobaczymy czy w części 9 akcja przeniesie się na księżyc.
Tak bardzo nie moje klimaty, ale rozumiem potrzebę tworzenia i oglądania takich filmów. Nie wykluczam, że się przemogę i zrobię podejście do ósemki. Jedyny film związany tematycznie z szybkimi samochodami, jaki uwielbiam, to biograficzny "Wyścig" z 2013 roku ;) / Pozdrawiam, żeńska połówka Pary na film :)
OdpowiedzUsuńJeju nie mogę się doczekać. Co kolejny odcinek, to nowe brawurowe efekty specjalne
OdpowiedzUsuńOsiem części, to rzeczywiście rekord. Nawet GW tyle (na razie) nie ma... Energetyczne filmy, bez dwóch zdań.
OdpowiedzUsuńUwielbiałam ten film, do momentu az grał w nim Paul Walker, teraz oglądam go z sentymentu i....dla Vina Diesla :)
OdpowiedzUsuń