Zjednoczone Stany Miłości - Miłość to cierpienie


O nowym filmie Wasilewskiego pierwszy raz usłyszałam po jego zdobyciu Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz na festiwalu Berlinale. Wtedy też, gdzieś z tyłu głowy zanotowałam, że warto by się z tym obrazem zaznajomić. Na wstępie należy podkreślić, że nie jest to lekkie i przyjemne kino. To raczej ciężka artyleria. Reżyser cały czas pracuje na swój własny styl i jeżeli ktoś z Was widział jego wcześniejsze dzieło „Płynące wieżowce”, to na pewno nie będzie zaskoczony formą wykorzystaną w „Zjednoczonych stanach miłości”. 
 
Estetyka Wasilewskiego bardzo dobrze oddaje klimat początku lat 90-tych i powolne zmiany ustrojowe jakie zaczęły zachodzić w naszym kraju. Jego zdjęcia są szare, smutne, oszczędne w wykorzystaniu kolorów i światła. W inscenizacjach króluje minimalizm. Ujęcia są długie, a niektóre z nich, szczególnie te pokazujące pejzaże, przypominają wręcz fotografie. W kadrach mamy obfitą garść zbliżeń na zmęczone i pełne bólu twarze naszych bohaterek. Fabuła rozgrywa się rok po upadku PRL-u, w burych blokowiskach, wyjętych żywcem z piosenki Martyny Jakubowicz „W domach z betonu”. I tak jak w tym szlagierze wokalistka śpiewa, że „nie ma wolnej miłości”, tak samo w filmie każda z przedstawionych żeńskich postaci desperacko szuka upragnionego uczucia…



Akcja skupia się na czterech bohaterkach i przedstawiona jest w postaci 3 segmentów, które się ze sobą zazębiają. Wszystkie kobiety łączy jedno: tęsknota za miłością i pożądaniem. Każda przeżywa ją na inny sposób. Agata (Kijowska) ma męża (Simlat), córkę, jednakże zafascynowała się kimś zupełnie dla niej niedostępnym. Zdaje się, że w małżeństwie nie jest szczęśliwa, chociaż jej małżonek nie wydaje się być najgorszym bydlakiem. To zakazane uczucie jest jednak zbyt silne by mogła nadal normalnie funkcjonować w dotychczasowych ramach. Iza (Cielecka) jest wyrafinowaną dyrektorką szkoły, która od 6 lat pozostaje uwikłana w romans z żonatym mężczyzną. Przez miłość do tego człowieka traci swą godność, poniża się i jak sama mówi jest w stanie zrobić dla niego „wszystko”. Jej młodsza siostra Marzena (Nieradkiewicz) to instruktorka tańca, która marzy o karierze modelki. Młoda i śliczna dziewczyna pozostała zostawiona sama sobie, ponieważ jej mąż od 3 lat pracuje za granicą. Nieświadomie też stała się obiektem westchnień i zainteresowania swojej samotnej sąsiadki - Renaty (Kolak). Nie wiemy do końca czy emerytowana nauczycielka widzi w niej córkę, przyjaciółkę czy partnerkę, ale pewne jest, że gdy Renata patrzy na Marzenę, w jej oczach dostrzegamy miłość i tęsknotę za drugim człowiekiem.


Wszystkie aktorki zagrały na najwyższym poziomie. Każda z pań była przekonywująca i pełna emocji. Chyba najbardziej ujęły mnie Dorota Kolak i Marta Nieradkiewicz. Ten scenariusz wymagał od aktorów bardzo wiele wysiłku. Zarówno jeżeli chodzi o sceny erotyczne, bo było bardzo dużo nagości i scen seksu, ale również emocjonalnie, gdyż nieszczęście goniło nieszczęście. Wybierając się na seans niech Wam nawet przez myśl nie przejdzie, że to może być w jakimś stopniu komediodramat. To dramat pełną gębą. Tylko na jednej scenie, gdy niemieckie kuracjuszki ćwiczyły aqua aerobik udało mi się zaśmiać. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że to podejście z założenia złe, jednak w tym przypadku natężenie cierpienia było zbyt wysokie. Wręcz nie do zniesienia. Ani przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Reżyser upodobał sobie naturalizm, a na to ciężko się patrzy. Niektóre sceny były albo zwyczajnie niepotrzebne albo niedorzeczne, przesadzone. Zdawało się jakby twórcy dokładali naszym bohaterkom kolejne ciosy tylko po to, by coraz bardziej zaszokować widzów. 


Trochę byłam zła po zakończeniu projekcji tego filmu. To mógł być naprawdę fenomenalny dramat, gdyby tylko był nieco bardziej wyważony. A tak jest po prostu niezły. Za dużo nie zawsze oznacza lepiej. „Zjednoczone stany miłości” to przede wszystkim pełnokrwiste postaci i precyzyjnie oddany siermiężny klimat początku lat 90-tych. Przez większość seansu nie usłyszymy też w nim żadnej muzyki, ścieżki dźwiękowej - tylko ciszę i dialogi. Reżyser nie da nam ani iskierki nadziei, na to że przedstawione historie będą miały szczęśliwe zakończenie. Jednocześnie wszystkie pozostaną niedopowiedziane i do samodzielnej interpretacji widza. A nasze bohaterki będą skazane na ciągłe katorgi, bo miłość w ich przypadku okaże się tylko i wyłącznie cierpieniem. 

OCENA 6/10 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger