The Nice Guys. Równi goście. - Dwóch równiachów i pół


 Komedia jest wbrew pozorom bardzo niewdzięcznym gatunkiem. Ciężko jest nakręcić film, który wywołuje salwy śmiechu, ale nie jest przy tym żenujący. Nie oszukujmy się, większość z nich to komedie romantyczne lub te dedykowane nastolatkom z dużą dawką żartów o genitaliach i różnorakich potrzebach fizjologicznych. Komedia, na zdobycie Oscara w kategorii najlepszego filmu, ma szanse bliskie zeru i rzadko doceniana jest na międzynarodowych festiwalach. W moim mniemaniu jest to gatunek traktowany często bardzo powierzchownie, zarówno przez twórców jak i widzów. Dlatego też, zawsze podchodzę z rezerwą do oglądania komedii w kinie.

      
Tym większe było moje zaskoczenie na seansie „The Nice Guys. Równi goście”. Miłe zaskoczenie. Reżyserem i współscenarzystą jest Shane Black. W filmie czuć inspirację i klimat jego poprzedniego obrazu „Kiss Kiss Bang Bang” z Robertem Downey Jr. i Valem Kilmerem w rolach głównych. Akcja dzieje się pod koniec lat 70-tych w Los Angeles. Dopieszczona scenografia i zdjęcia sprawiły, że z łatwością przenosimy się w tamte czasy. To również zasługa muzyki z takimi szlagierami jak „The Pina Colada Song” czy „Boogie Wonderland”. Nogi same rwą się do tańca, a uśmiech szybko gości na twarzy.


 W tytułowych miłych gości, Hollanda i Jacksona, wcielili się: będący wciąż na topie Ryan Gosling i kochający naszą piłkarską Reprezentację - Russell Crowe. Gosling gra uzależnionego od alkoholu ciamajdę, który będąc prywatnym detektywem próbuje na każdym kroku okantować swoich klientów. Crowe natomiast wciela się w typka do wynajęcia, który za kilkadziesiąt dolarów jest w stanie nastraszyć Ci kochanka żony lub obić gębę chłopakowi nastoletniej córki. Okoliczności sprawiają, że tych dwóch życiowych rozbitków będzie musiało połączyć siły, po to by razem rozwikłać zagadkę tajemniczych śmierci i zniknięć gwiazdek z branży porno. 

Obraz obfituje w slapstickowy humor. Gosling świetnie odnajduje się w komediowej konwencji. Jest autentycznie zabawny i z łatwością przychodzi mu granie idioty. Jego postać robi sobie krzywdę na każdym kroku i wciąż wpada w tarapaty, z których później często przez jeden wielki przypadek udaje mu się wyjść bez szwanku. No może poza ręką w gipsie, przez którą nosi stylizacje z rozciętym rękawem oraz utratą powonienia. Russel Crowe, o dziwo także bardzo dobrze odnalazł się w tej filmowej formie. Jego bohater jest o wiele bardziej stonowany, nie błaznuje i dzięki temu zostaje zachowana równowaga w tym duecie. Mimo, że na ekranie widzimy postawnego mężczyznę, to czujemy, że pod górą mięśni i tłuszczyku kryje się gołębie serce. Warto wspomnieć też o roli córki Hollanda, która nieraz ratuje głównych bohaterów z opresji. Wcieliła się w nią 15-letnia Angourie Rice. Aktorka zagrała bardzo swobodnie i była kolejnym jasnym punktem produkcji. Całe trio prezentowało wspaniałą chemię na ekranie, a obaj starsi koledzy dużo zyskiwali w scenach z młodziutką Rice.


 
„The Nice Guys” jest jedną z lepszych komedii jaką widziałam w ostatnim czasie. Na ekranie bardzo dużo się dzieje i w większości wszystkie sceny i dialogi bawią. Mam zarzut jedynie to pojawiającego się problemu z tempem filmu. Niestety było nierówne. Bywały sekwencje, w których gag gonił gag, przez co nie miałam czasu na złapanie oddechu i zaśmianie się po raz kolejny. Warto czasem zrobić przerwę, by za chwilę uderzyć z niespodziewanym impetem i wywołać następny atak śmiechu. Z drugiej strony pojawiały się fragmenty z niepotrzebnymi scenami, gdzie po prostu powiewało nudą. Jednak podsumowując,  polecam ten film wszystkim, którzy lubią humor sytuacyjny i może nieco niekonwencjonalny. Wiele rozwiązań i wymian zdań było przezabawnych, a przecież śmiech to zdrowie!

OCENA 7+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Filmowe migawki , Blogger