Zupełnie Nowy Testament - Taki Bóg straszny jak go malują
Zastanawialiście
się kiedyś jak wygląda Bóg, jeśli istnieje naprawdę? Starzec z długą siwą
brodą, latające oko w trójkącie, a może… Morgan Freeman? Tym razem twórcy
postawili na Boga-złośliwca. Wygląda jak przeciętny Kowalski, no, może trochę
mniej zadbany Kowalski. Łazi w szlafroku, z rozczochraną czupryną, pije na umór
i uprzykrza życie zarówno rodzinie, jak i zwykłym śmiertelnikom. Tak, bóg
posiada też standardowy model rodziny: żonę, która zachowuje się jakby nie
ogarniała rzeczywistości; syna – tego akurat wszyscy znamy, który pojawia się na ekranie jako ożywająca od czasu do czasu figurka
oraz córkę, która posiada kilka nadprzyrodzonych mocy, a że jest w okresie
buntu, postanawia sprzeciwić się despotycznemu ojcu.
Twórcą
tej fantazji jest pochodzący z Belgii - Jaco Van Dormael. Mi najbardziej znany
z wyreżyserowania obrazu „Mr. Nobody” z Jaredem Leto w roli głównej, który to bardzo
przypadł mi do gustu. Od tego czasu minęło jednak 7 lat, a wydaje się, że
Dormael zalicza tendencję spadkową w realizacji swoich pomysłów. Z
obsady aktorskiej jego najnowszej komedii, szerszej publiczności znani będą na
pewno Catherine Deneuve, która wciela się tu w postać jednego z wybranych
uczniów Nowego Testamentu, a także Benoît Poelvoorde („Asterix na olimpiadzie”, „Nic
do Oclenia”) w roli nieznośnego Stwórcy.
Ciężko
napisać mi o jakimkolwiek aspekcie tego filmu, który szczególnie przykuł moją uwagę.
Prawdę mówiąc, nic jej za mocno nie przykuło. I to można chyba uznać za
największą porażkę twórców. Wybierałam się na seans z przekonaniem, że zobaczę
komedię, a wyszedł średniawy dramat obyczajowy z wstawkami bardzo wymuszonego i
raczej niewybrednego humoru. Abstrakcyjne rozwiązania fabuły, jak na ten
przykład goryl-kochanek czy śpiewająco-fruwająca ducho-ryba przeważnie
irytowały i powodowały bardziej wewnętrzny okrzyk: „To tak na serio?”, aniżeli
szczere uśmiechy. Zdaję sobie sprawę z tego, że francuski czy belgijski humor
jest specyficzny i przyznaję, że nie jest to mój ulubiony rodzaj
zabawy. Porównując jednak ten wytwór do takich pozycji jak „Jeszcze dalej niż
Północ”, „Za jakie grzechy dobry Boże?” czy w końcu „Nietykalni” – Testament
wypada naprawdę blado.
Skoro więc nie komedia, to może
chociaż jako dramat film spełnił swoją rolę? Fabuła, która niczym w filmach
Tarantino podzielona została na rozdziały, niestety zupełnie mnie nie wciągnęła.
Rozumiem zamysł twórców aby filmową formę odwzorować na podstawie ksiąg Pisma Świętego,
ale ukazanie jedynie krótkich epizodów z życia nowo wybieranych „Apostołów” sprawiło,
że nie przywiązujemy się do żadnego z nich. Mamy w nosie co się z nimi tak
naprawdę stanie. To właśnie ta epizodyczność była główną przyczyną tego, że
bohaterowie zostali tylko lekko nakreśleni i są niczym wydmuszki, które ani nas
grzeją, ani ziębią. Nawet złośliwego boga nie potrafię szczerze znienawidzić i
życzyć mu źle, bo nie poświęcono mu wystarczająco dużo uwagi na ekranie. Bóg jest jaki jest i
koniec, jest zły, ale wszyscy inni są dobrzy: jego żona, córka, syn…
Mimo
wszystkich swoich wad i niedociągnięć doceniam sam pomysł, bo był dość
odważny. Twórcy mogli narazić się nieco tym bardziej wierzącym. Jest w obrazie również kilka fragmentów, które zmuszają do refleksji nad własnym życiem i
zastanowieniem się jak wykorzystalibyśmy dany nam czas, gdybyśmy znali dokładną
datę swojej śmierci. Dlaczego jednym daje się tak wiele czasu, a innym tyle się go
zabiera? Dlaczego data śmierci nie zależy od tego czy człowiek stara się być
dobry, czy też częściej wybiera zło? Ten film nie udzieli nam odpowiedzi na te pytania, ale może chociaż zmotywuje do życia pełniejszą piersią. Szkoda
tylko, że najlepszą częścią „Zupełnie Nowego Testamentu” był jego zwiastun.
Ocena 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz